czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 14



  14. Pierwszy mentalny strzał w policzek dla Lany. Ma kobieta pecha, że się natknęła akurat na niego, naprawdę ;) Dobrze mi się pisało ten rozdział, trochę przez wzgląd na własny humor. 


"Tylko miłość jest siłą, co złagodzić może ból świata."
~ Anna Kamieńska

Szedł, odczuwając coraz głębszą potrzebę szaleńczego śmiechu. Prawdziwy Loki wrócił. Znów czerpał niepomierną przyjemność z czynienia zła. Noc. Wystarczy poczekać, aż się ściemni. To będzie perfekcyjny moment, żeby zwabić tu TARCZĘ. Powiedział Lanie, że pewnie się obrazi, ale nie powiedział za co. To będzie demonicznie śmieszne.
  Wróciła późnym wieczorem i od razu zauważyła ten sam wyraz twarzy, który miał, gdy mówił o zemście. Nie chciała z nim rozmawiać. Chciała, by poczuł, ile stracił w jej oczach. Nie zanosiło się jednak na to, by miał wyrzuty sumienia. Przeciwnie - był czymś wyraźnie podekscytowany, na coś czekał. I w końcu oznajmił, że po prostu wychodzi, bez żadnych wyjaśnień, za to ze swoją przeklętą włócznią.
 - Jeśli zrobisz komuś krzywdę, zadzwonię na policję! - zagroziła.
 - Byle szybko. Nie lubię przedstawień bez publiczności - brzmiała odpowiedź.
 - Dokąd idziesz?
 - Spełniać swoje marzenia, Lano. Chcesz popatrzeć? - roześmiał się paskudnie.
 - Nie, pewnie nie chcę oglądać tego, co zaraz zrobisz. Ale jeśli kogoś zabijesz, osobiście dopilnuję, żebyś do końca świata nie wyszedł z ziemskiego więzienia, rozumiesz? - wysyczała ze złością.
  - Próbuj - zachęcił ją, uśmiechając się kpiarsko. Potem, bez żadnych wyjaśnień opuścił dom i skierował się do jedynego znanego mu budynku, w którym mogło znajdować się wielu ludzi. Do szpitala. Pozostało mu robić swoje i liczyć na to, że w TARCZY pracują więksi kretyni, niż sądził.
 Tym razem nie odczuwał nawet cienia skrępowania przechodząc przez szpitalny hol. Teraz to ci wszyscy ludzie patrzyli na niego ze strachem. Nic w tym dziwnego - jego cała osoba w całości była szaleńcza i zła, jakby stworzona do zadawania bólu. Zastanawiał się tylko, od strony czysto technicznej, gdzie ludzi będzie najwięcej i co dokładnie ściągnie tu TARCZĘ. Cóż, efektowne zniszczenia zawsze się sprawdzały.
  Bez żadnego ostrzeżenia wycelował swoją włócznię w sufit, w którym z całą pewnością przebiegały jakieś instalacje elektryczne. Pchnął swą broń do przodu. Z jej końca wyleciały z prędkością pocisku niebieskie promienie. Z sufitu natychmiast posypały się iskry, pospadały kable i pospadał gruz. Korytarz wypełnił się wrzaskami przerażonych ludzi, zewsząd zaczęło dobiegać jednostajne, bardzo szybkie pikanie jakichś aparatur. Po raz kolejny wycelował włócznię, tym razem w ścianę, która pękła z głośnym trzaskiem, zagradzając wyjście uciekającym. Loki śmiał się w głos. Czyżby agencja bezpieczeństwa światowego nie czuwała jednak nad bezpieczeństwem całego świata? Jak tak dalej pójdzie, spóźnią się na najlepszą część przedstawienia. Złapał za gardło jakiegoś mężczyznę i ustawił go tyłem do siebie, przykładając mu do gardła ostry koniec włóczni. Rozległy się jeszcze głośniejsze wrzaski i krzyki.
 - Czy ktoś zawiadomił policję? - spytał ze stoickim spokojem.
 - Nie... błagam, niech pan nikogo nie zabija... - zawyła kobieta w białym kitlu.
 - Idioci - skwitował. - Cóż, widzę, że od mojego ostatniego przybycia niewiele się tu zmieniło - powiedział głośno, by wszyscy go słyszeli. - Nadal padacie na kolana, kiedy tylko chcę. Wyśmienicie. - Kątem oka zauważył, jak kilka pielęgniarek próbuje przedostać się przez zawaloną ścianę do sali, w której leżał jakiś człowiek. To jego aparatura wydawała ten nieznośny dźwięk. 
 - Dokąd to? - spytał przesłodzonym tonem. 
 - Temu człowiekowi trzeba natychmiast pomóc, w przeciwnym razie umrze - odpowiedziała jedna z nich.
 - Jest was tu siedem miliardów, jeden w tą czy w tą nie zrobi różnicy. - Nagle światła awaryjne pogasły, rozległy się jeszcze głośniejsze, bardziej paniczne krzyki. Tylko Loki wiedział, co może oznaczać malutki, błyszczący punkt tuż przed nim. 
 - Myślę, że jednak zrobi - po chwili rozległ się kolejny huk. Dziura w ścianie się powiększyła, a pielęgniarki mogły spokojnie dostać się do umierającego człowieka.  - Witaj, Loki. Wspaniały spektakl.
 - Powiedziałbym, że miło cię widzieć, Stark, ale nie czas na kłamstwa.
 - Wypuść zakładników, Loki. Jest nas więcej, nie dasz sobie rady.
 - Czyżby?
 - Ofairy w tym szpitalu nie są ci potrzebne. Może pozwolisz, że resztę spraw załatwimy na zewnątrz?
 - Nie mam zamiaru się stąd ruszyć.
 - No i dobra. Sam cię wyprowadzę.  - Kolejnym dźwiękiem, który rozbrzmiał w szpitalu był okrzyk podziwu. I nic w tym dziwnego, bo najprawdziwszy Iron Man chwycił Lokiego za ramiona i po prostu wyleciał z nim, jak ze szmacianą lalką przez rozwaloną ścianę budynku. - To będzie twarde lądowanie - oznajmił i po prostu wypuścił Lokiego z rąk, gdy byli na wysokości dwudziestu metrów. Stark nie miał do końca racji - lądowanie może i nie było przyjemne, ale moc włóczni pomogła mu opanować sztukę bezpiecznego zetknięcia z ziemią. Niestety, przywitanie nie było już tak udane. Jego twarz od razu zetknęła się z mistrzowsko wyprowadzonym kopnięciem Natashy Romanoff, a potem od razu wpadł prosto w łapy Kapitana Ameryki, który przydusił go za gardło.
 - Koniec zabawy, kwiatuszku - rzekł Stark, lądując przed nim w swojej pełnej zbroi. Zabieramy cię na małą wycieczkę.
 - Zanim  się gdzieś wybiorę chciałbym wam kogoś przedstawić - powiedział z uśmiechem i z niewielkim wysiłkiem dotknął pulsującego niebieskim światłem miejsca w swojej włóczni. Znów rozległy się huki, a znikąd pojawiło się dwunastu potężnych wojów, dzierżących w dłoniach miecze, włócznie, maczugi, trójzęby i inne ostre przedmioty.
 - Czyli impreza dopiero się rozkreca - jęknął Rogers. Loki tylko skinął głową, a potem przesłodzonym tonem zwrócił się do swoich sprzymierzeców:
 - Brać ich. - Po tych słowach na przyszpitalnym parkingu rozgorzała walka, jakiej nie widziała jeszcze Ziemia. Co chwila któryś samochód wylatywał w powietrze, nad szpitalem błyskały świrtliste groty magicznych broni, a kwadrans później cały ten rozgardiasz przerwał jeszcze potężniejszy ryk. Na wszystkim innym górowała olbrzymia postać zielonego potwora - Hulka. Monstrum w ciągu dwóch sekund dosłownie zmiotło z powierzchni ziemi kilku pomagierów Lokiego. Nie byli mu potrzebni. On po prostu skorzystał z okazji, usuwając po drodze kilku zbędnych żołnierzyków i zaczął szukać Thora. Musiał tu być. TARCZA popełniała zawsze jeden i ten sam głupi błąd - wierzyła, że jeśli nie przekonają go siłą, czego nie byli w stanie zrobić, przekonają dobrocią i sentymentem. Nie mylił się.
 - Witaj, bracie - odnalazł Thora tuż przy Nicku Furym, który bez zastanowienia zaczął do niego strzelać. Wszystkie kule natychmiast odbiły się od promieni włóczni. Wystarczyło za to jedno uderzenie trzonem włóczni, by Fury stracił przytomność. Kątem oka zauważył nadlatującego ku nim Starka, więc czym prędzej chwycił Thora za przedramię z zamiarem szybkiej teleportacji. Tym razem nie wszystko jednak poszło po jego myśli. Stark wycelował w niego dłonią i posłał błękitny promień o straszliwej sile rażenia. Ostatnim, co zarejestrował, było uderzenie w beton i przeraźliwy, znany mu krzyk. Lana, wołająca jego imię.
 Nie mógł pamiętać, jak przyparto go do ziemi i spięto ręce kajdankami, a do pleców przystawiono lufę karabinu. Upadł na ziemię z taką siłą, że omal nie złamał sobie nosa. Wypluł z ust sporo krwi i zamrugał kilka razy, ale nie mógł odzyskać ostrości widzenia.
  - Co wy robicie?! - wrzeszczała Lana, próbując przedostać się przez obstawę superbohaterów i kilku mężczyzn w czarnych mundurach. 
 - Proszę stąd odejść - rzekł jeden z nich, odpychając dziewczynę. 
 - Spokojnie - wstawiła się za nią Natasha.  - Pani pójdzie z nami.
 - Co? - wykrztusiła. Obejrzała się, by choć spróbować ogarnąć sytuację, ale to, co zobaczyła, przechodziło ludzkie pojęcie. Szpital w połowie legł w gruzach, samochody płonęły, większość powierzchni parkingu pokryta była krwią. - Co tu się stało? - spytała zachrypłym z przerażenia głosem.
  - Loki postanowił nam zademonstrować swoją siłę - odparła Natasha, nie patrząc na nią. Była irytująco spokojna.
 - Nie mógłby... Przecież był ze mną w tym szpitalu! Wiedział, że są tam chorzy ludzie!
 - Podejrzewam, że w ogóle go to nie obchodziło.
 - A czy was obchodzi, że zrobiliście mu krzywdę?! On krwawi, potrzebuje pomocy! Dlaczego traktujecie go jak zwierzę?!
 - Bo tak się zachowuje - odrzekła agentka Romanoff. Lana nie uwierzyła. Loki, choć nie wiadomo za jak bardzo złego chciałby uchodzić, nie zrobiłby czegoś takiego. Nie mógłby. Raz jeszcze spojrzała przez ramię na ogrom zniszczeń, a potem oczami wyobraźni zobaczyła jego błyszczące żądzą zemsty oczy. Nagle zdała sobie sprawę, że jak zza mgły docierają słowa spieszących gdzieś agentów "zginęło przynajmniej dziesięć osób; trzydziestu rannych...". W uszach wyły jej syreny karetek przewożących ludzi do innych szpitali.
 - Muszę się z nim zobaczyć! - Natasha tylko wyciągnęła rękę, by ją złapać, ale Lana była szybsza. Odtrącając ze wszystkich sił pilnujących go agentów, w końcu dopadła do Lokiego. Nie to spodziewała się zobaczyć. Pomimo rozlanej na jego bladej skórze krwi, wciąż uśmiechał się morderczo.
 - Nie zrobiłeś tego, prawda? Nie zabiłeś tych  ludzi? - pytała, próbując go jakoś zatrzymać.
 - Ofiary były konieczne - odparł, nie wykazując żadnej, choćby najmniejszej skruchy. Lana sama się zatrzymała. Jeszcze nie dotarło do niej, że człowiek, który zaczynał stanowić najważniejszą część jej życia mógł dopuścić się takiej zbrodni. Gdy patrzyła, jak cała obstawa uzbrojonych po zęby agentów wprowadza go do helikoptera skutego, zakrwawionego, z tym samym chorym uśmiechem na ustach, poczuła, że czas stanął w miejscu. 

2 komentarze:

  1. Looki mój misczu <3
    Twój blog moim skromnym zdaniem NAJLEPSZY BLOG O LOKIM kiedykolwiek czytałam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ehh Loki nieładnie się zachował rozdział świetny :D

    OdpowiedzUsuń