14. Pierwszy mentalny strzał w policzek dla Lany. Ma kobieta pecha, że się natknęła akurat na niego, naprawdę ;) Dobrze mi się pisało ten rozdział, trochę przez wzgląd na własny humor.
"Tylko miłość
jest siłą, co złagodzić może ból świata."
~ Anna Kamieńska
Szedł, odczuwając
coraz głębszą potrzebę szaleńczego śmiechu. Prawdziwy Loki wrócił. Znów czerpał
niepomierną przyjemność z czynienia zła. Noc. Wystarczy poczekać, aż się
ściemni. To będzie perfekcyjny moment, żeby zwabić tu TARCZĘ. Powiedział Lanie,
że pewnie się obrazi, ale nie powiedział za co. To będzie demonicznie śmieszne.
Wróciła późnym wieczorem i od razu zauważyła
ten sam wyraz twarzy, który miał, gdy mówił o zemście. Nie chciała z nim
rozmawiać. Chciała, by poczuł, ile stracił w jej oczach. Nie zanosiło się
jednak na to, by miał wyrzuty sumienia. Przeciwnie - był czymś wyraźnie
podekscytowany, na coś czekał. I w końcu oznajmił, że po prostu wychodzi, bez
żadnych wyjaśnień, za to ze swoją przeklętą włócznią.
- Jeśli zrobisz komuś krzywdę, zadzwonię na
policję! - zagroziła.
- Byle szybko. Nie lubię przedstawień bez
publiczności - brzmiała odpowiedź.
- Dokąd idziesz?
- Spełniać swoje marzenia, Lano. Chcesz
popatrzeć? - roześmiał się paskudnie.
- Nie, pewnie nie chcę oglądać tego, co zaraz
zrobisz. Ale jeśli kogoś zabijesz, osobiście dopilnuję, żebyś do końca świata
nie wyszedł z ziemskiego więzienia, rozumiesz? - wysyczała ze złością.
- Próbuj - zachęcił ją, uśmiechając się
kpiarsko. Potem, bez żadnych wyjaśnień opuścił dom i skierował się do jedynego
znanego mu budynku, w którym mogło znajdować się wielu ludzi. Do szpitala.
Pozostało mu robić swoje i liczyć na to, że w TARCZY pracują więksi kretyni,
niż sądził.
Tym razem nie odczuwał nawet cienia
skrępowania przechodząc przez szpitalny hol. Teraz to ci wszyscy ludzie
patrzyli na niego ze strachem. Nic w tym dziwnego - jego cała osoba w całości
była szaleńcza i zła, jakby stworzona do zadawania bólu. Zastanawiał się tylko,
od strony czysto technicznej, gdzie ludzi będzie najwięcej i co dokładnie
ściągnie tu TARCZĘ. Cóż, efektowne zniszczenia zawsze się sprawdzały.
Bez żadnego ostrzeżenia wycelował swoją
włócznię w sufit, w którym z całą pewnością przebiegały jakieś instalacje
elektryczne. Pchnął swą broń do przodu. Z jej końca wyleciały z prędkością
pocisku niebieskie promienie. Z sufitu natychmiast posypały się iskry,
pospadały kable i pospadał gruz. Korytarz wypełnił się wrzaskami przerażonych
ludzi, zewsząd zaczęło dobiegać jednostajne, bardzo szybkie pikanie jakichś
aparatur. Po raz kolejny wycelował włócznię, tym razem w ścianę, która pękła z
głośnym trzaskiem, zagradzając wyjście uciekającym. Loki śmiał się w głos.
Czyżby agencja bezpieczeństwa światowego nie czuwała jednak nad bezpieczeństwem
całego świata? Jak tak dalej pójdzie, spóźnią się na najlepszą część
przedstawienia. Złapał za gardło jakiegoś mężczyznę i ustawił go tyłem do
siebie, przykładając mu do gardła ostry koniec włóczni. Rozległy się jeszcze
głośniejsze wrzaski i krzyki.
- Czy ktoś zawiadomił policję? - spytał ze
stoickim spokojem.
- Nie... błagam, niech pan nikogo nie
zabija... - zawyła kobieta w białym kitlu.
- Idioci - skwitował. - Cóż, widzę, że od
mojego ostatniego przybycia niewiele się tu zmieniło - powiedział głośno, by
wszyscy go słyszeli. - Nadal padacie na kolana, kiedy tylko chcę. Wyśmienicie.
- Kątem oka zauważył, jak kilka pielęgniarek próbuje przedostać się przez
zawaloną ścianę do sali, w której leżał jakiś człowiek. To jego aparatura
wydawała ten nieznośny dźwięk.
- Dokąd to? - spytał przesłodzonym tonem.
- Temu człowiekowi trzeba natychmiast pomóc, w
przeciwnym razie umrze - odpowiedziała jedna z nich.
- Jest was tu siedem miliardów, jeden w tą czy
w tą nie zrobi różnicy. - Nagle światła awaryjne pogasły, rozległy się jeszcze
głośniejsze, bardziej paniczne krzyki. Tylko Loki wiedział, co może oznaczać
malutki, błyszczący punkt tuż przed nim.
- Myślę, że jednak zrobi - po chwili rozległ
się kolejny huk. Dziura w ścianie się powiększyła, a pielęgniarki mogły
spokojnie dostać się do umierającego człowieka.
- Witaj, Loki. Wspaniały spektakl.
- Powiedziałbym, że miło cię widzieć, Stark,
ale nie czas na kłamstwa.
- Wypuść zakładników, Loki. Jest nas więcej,
nie dasz sobie rady.
- Czyżby?
- Ofairy w tym szpitalu nie są ci potrzebne.
Może pozwolisz, że resztę spraw załatwimy na zewnątrz?
- Nie mam zamiaru się stąd ruszyć.
- No i dobra. Sam cię wyprowadzę. - Kolejnym dźwiękiem, który rozbrzmiał w szpitalu
był okrzyk podziwu. I nic w tym dziwnego, bo najprawdziwszy Iron Man chwycił
Lokiego za ramiona i po prostu wyleciał z nim, jak ze szmacianą lalką przez
rozwaloną ścianę budynku. - To będzie twarde lądowanie - oznajmił i po prostu
wypuścił Lokiego z rąk, gdy byli na wysokości dwudziestu metrów. Stark nie miał
do końca racji - lądowanie może i nie było przyjemne, ale moc włóczni pomogła
mu opanować sztukę bezpiecznego zetknięcia z ziemią. Niestety, przywitanie nie
było już tak udane. Jego twarz od razu zetknęła się z mistrzowsko wyprowadzonym
kopnięciem Natashy Romanoff, a potem od razu wpadł prosto w łapy Kapitana
Ameryki, który przydusił go za gardło.
- Koniec zabawy, kwiatuszku - rzekł Stark,
lądując przed nim w swojej pełnej zbroi. Zabieramy cię na małą wycieczkę.
- Zanim
się gdzieś wybiorę chciałbym wam kogoś przedstawić - powiedział z
uśmiechem i z niewielkim wysiłkiem dotknął pulsującego niebieskim światłem
miejsca w swojej włóczni. Znów rozległy się huki, a znikąd pojawiło się
dwunastu potężnych wojów, dzierżących w dłoniach miecze, włócznie, maczugi, trójzęby
i inne ostre przedmioty.
- Czyli impreza dopiero się rozkreca - jęknął
Rogers. Loki tylko skinął głową, a potem przesłodzonym tonem zwrócił się do
swoich sprzymierzeców:
- Brać ich. - Po tych słowach na
przyszpitalnym parkingu rozgorzała walka, jakiej nie widziała jeszcze Ziemia.
Co chwila któryś samochód wylatywał w powietrze, nad szpitalem błyskały
świrtliste groty magicznych broni, a kwadrans później cały ten rozgardiasz
przerwał jeszcze potężniejszy ryk. Na wszystkim innym górowała olbrzymia postać
zielonego potwora - Hulka. Monstrum w ciągu dwóch sekund dosłownie zmiotło z
powierzchni ziemi kilku pomagierów Lokiego. Nie byli mu potrzebni. On po prostu
skorzystał z okazji, usuwając po drodze kilku zbędnych żołnierzyków i zaczął
szukać Thora. Musiał tu być. TARCZA popełniała zawsze jeden i ten sam głupi
błąd - wierzyła, że jeśli nie przekonają go siłą, czego nie byli w stanie
zrobić, przekonają dobrocią i sentymentem. Nie mylił się.
- Witaj, bracie - odnalazł Thora tuż przy
Nicku Furym, który bez zastanowienia zaczął do niego strzelać. Wszystkie kule
natychmiast odbiły się od promieni włóczni. Wystarczyło za to jedno uderzenie
trzonem włóczni, by Fury stracił przytomność. Kątem oka zauważył nadlatującego
ku nim Starka, więc czym prędzej chwycił Thora za przedramię z zamiarem
szybkiej teleportacji. Tym razem nie wszystko jednak poszło po jego myśli.
Stark wycelował w niego dłonią i posłał błękitny promień o straszliwej sile
rażenia. Ostatnim, co zarejestrował, było uderzenie w beton i przeraźliwy, znany
mu krzyk. Lana, wołająca jego imię.
Nie mógł pamiętać, jak przyparto go do ziemi i
spięto ręce kajdankami, a do pleców przystawiono lufę karabinu. Upadł na
ziemię z taką siłą, że omal nie złamał sobie nosa. Wypluł z ust sporo krwi i
zamrugał kilka razy, ale nie mógł odzyskać ostrości widzenia.
- Co wy robicie?! - wrzeszczała Lana,
próbując przedostać się przez obstawę superbohaterów i kilku mężczyzn w
czarnych mundurach.
- Proszę stąd odejść - rzekł jeden z nich,
odpychając dziewczynę.
- Spokojnie - wstawiła się za nią
Natasha. - Pani pójdzie z nami.
- Co? - wykrztusiła. Obejrzała się, by choć spróbować ogarnąć sytuację, ale to, co zobaczyła, przechodziło ludzkie pojęcie. Szpital w połowie legł w gruzach, samochody płonęły, większość powierzchni parkingu pokryta była krwią. - Co tu się stało? - spytała zachrypłym z przerażenia głosem.
- Co? - wykrztusiła. Obejrzała się, by choć spróbować ogarnąć sytuację, ale to, co zobaczyła, przechodziło ludzkie pojęcie. Szpital w połowie legł w gruzach, samochody płonęły, większość powierzchni parkingu pokryta była krwią. - Co tu się stało? - spytała zachrypłym z przerażenia głosem.
- Loki postanowił nam zademonstrować swoją
siłę - odparła Natasha, nie patrząc na nią. Była irytująco spokojna.
- Nie mógłby... Przecież był ze mną w tym szpitalu!
Wiedział, że są tam chorzy ludzie!
- Podejrzewam, że w ogóle go to nie
obchodziło.
- A czy was obchodzi, że zrobiliście mu
krzywdę?! On krwawi, potrzebuje pomocy! Dlaczego traktujecie go jak zwierzę?!
- Bo tak się zachowuje - odrzekła agentka
Romanoff. Lana nie uwierzyła. Loki, choć nie wiadomo za jak bardzo złego
chciałby uchodzić, nie zrobiłby czegoś takiego. Nie mógłby. Raz jeszcze
spojrzała przez ramię na ogrom zniszczeń, a potem oczami wyobraźni zobaczyła
jego błyszczące żądzą zemsty oczy. Nagle zdała sobie sprawę, że jak zza mgły
docierają słowa spieszących gdzieś agentów "zginęło przynajmniej dziesięć
osób; trzydziestu rannych...". W uszach wyły jej syreny karetek
przewożących ludzi do innych szpitali.
- Muszę się z nim zobaczyć! - Natasha tylko
wyciągnęła rękę, by ją złapać, ale Lana była szybsza. Odtrącając ze wszystkich
sił pilnujących go agentów, w końcu dopadła do Lokiego. Nie to spodziewała się
zobaczyć. Pomimo rozlanej na jego bladej skórze krwi, wciąż uśmiechał się
morderczo.
- Nie zrobiłeś tego, prawda? Nie zabiłeś
tych ludzi? - pytała, próbując go jakoś
zatrzymać.
- Ofiary były konieczne - odparł, nie
wykazując żadnej, choćby najmniejszej skruchy. Lana sama się zatrzymała.
Jeszcze nie dotarło do niej, że człowiek, który zaczynał stanowić najważniejszą
część jej życia mógł dopuścić się takiej zbrodni. Gdy patrzyła, jak cała
obstawa uzbrojonych po zęby agentów wprowadza go do helikoptera skutego,
zakrwawionego, z tym samym chorym uśmiechem na ustach, poczuła, że czas stanął
w miejscu.
Looki mój misczu <3
OdpowiedzUsuńTwój blog moim skromnym zdaniem NAJLEPSZY BLOG O LOKIM kiedykolwiek czytałam :)
Ehh Loki nieładnie się zachował rozdział świetny :D
OdpowiedzUsuń