sobota, 27 października 2012

Rozdział 12

12. Rozdział służący rozwianiu ostatnich wątpliwości w relacjach naszej ukochanej pary ;) Właśnie zaczęłam się zastanawiać, czy mój Loki jest kanoniczny, czy nie. 

P.S. Proszę Czytających o komentarz, choćby pod tym rozdziałem. Chciałabym wiedzieć, dla kogo ewentualnie jeszcze stukam w klawiaturę ;)


"Zaz­drość nie wie, co sen i po cichu zabija."
~ Jacek Kaczmarski 


Powoli docierało do niej światło dzienne. Niechętnie uchyliła powieki i od razu skrzywiła się. Jej ramię pulsowało żywym ogniem. Chciała go dotknąć, ale zdała sobie sprawę, że coś jej to uniemożliwia. Tym "czymś" była ręka Lokiego, zamykająca ją w ciasnym objęciu. Bała się nawet poruszyć, by go nie zbudzić. Skoro nie miał tej nocy koszmarów, na pewno dobrze spał. Niestety, jego nieustanna czujność spowodowała, że gdy poruszyła się choć o cal, on też otworzył oczy. Tyle tylko, że tym razem nie usiadł jak zwykle na brzegu łóżka i nie ukrył twarzy w dłoniach, rozpamiętując złe sny, a przytulił mocniej Lanę.
 - Dzień dobry - mruknął jej wprost do ucha. - Jak się spało?
 - Nieźle, choć bywało lepiej - zerknęła na opatrunek na swoim ramieniu.
 - Bardzo boli? - spytał Loki, przyglądając się temu samemu miejscu.
 - Nie, ale chyba powinnam zgłosić się do lekarza. Jesteśmy tu sami? - uniosła się na łokciach, by się rozejrzeć. - Gdzie jest ten facet, który nas tu przyprowadził?
 - Frank śpi w drugiej izbie - wyjaśnił.
 - Frank? Zdążyliście się już poznać, co? - Spojrzała wymownie na opustoszałą butelkę whisky, stojącą na stole.
 - Tak. Rozmawialiśmy wczoraj w nocy, kiedy już spałaś. Chcesz jechać do domu?
 - Muszę. To mój ostatni wolny dzień, jutro muszę być w pracy, a wcześniej muszę znaleźć się u lekarza. Będziemy musieli dostać się do samochodu, a ja kompletnie nie mam pojęcia, jak.
 - Zdaje się, że mogę pomóc - niespodziewanie w pokoju pojawił się Frank.  - Jeśli jechaliście z Alpeny, pewnie zostawiliście wóz przy wejściu numer 4. Nie wzięliście ze sobą mapy? - Lana parsknęła śmiechem, a Loki naburmuszył się lekko. Pomógł Lanie wstać i sam zszedł z łóżka, choć ten pomysł nie bardzo mu się podobał.
 Frank był na tyle uprzejmy, że poczęstował ich śniadaniem, a potem odwiózł swoim samochodem do czwartego wejścia, by nie musieli przemierzać tak długiej trasy piechotą. Lana podziękowała i od razu wsiadła do swojego pojazdu, ale Frank zatrzymał na moment Lokiego. 
 - Pamiętaj, co ci powiedziałem - przypomniał, klepiąc go po ramieniu.
 - Będę pamiętał.
 - Nie bądź uparty i wyciągnij dobre wnioski. Powodzenia! - Loki skinął i podał Frankowi rękę. Niezależnie od tego, czy się z nim zgadzał, czy nie, musiał przyznać, że Frank dał mu do myślenia i gdy znów zajął miejsce obok Lany, nie czuł się już tak obojętny na jej obecność. 
  - Wszystko w porządku? - spytała, patrząc z lekkim niepokojem na ten niecodzienny wyraz jego twarzy.
 - Niezupełnie - odparł, zgodnie z prawdą.
 - Nie powiesz mi, o co chodzi?
 - To nie miałoby sensu. Usłyszałem coś, czego nie jestem w stanie wcielić w życie.
 - Ty nie jesteś w stanie czegoś zrobić? - Parsknęła śmiechem i pokręciła  głową, a potem odpaliła silnik i ruszyli naraszcie w stronę miasteczka. Loki wyglądał przez okno samochodu, rozmyślając. Frank miał trochę racji, ale jego rady prawdopodobnie tak szybko weszły mu w krew tylko z powodu wupitej whisky. Teraz musiał już myśleć racjonalnie. Lana jest śmiertelniczką, a on bogiem. Nawet gdyby chcieli, nie mogliby być razem, nikt nie wpuści do Asgardu ziemskiej kobiety, nawet gdyby tego zażyczył sobie król. To było odwieczne prawo, którego nie dało się złamać. Co prawda mógłby zrobić jak Thor i zostać na Ziemi, ale jaki to miałoby sens? Cały Asgard miałby paść z powodu kobiety i jego własnej lekkomyślności? Nie, do tego nie mógł dopuścić. Z drugiej strony nie mógł się dłużej oszukiwać, twierdząc, że Lana jest mu całkowicie obojętna. Sposób, by rozwiązać sytuację był tylko jeden: przypomnieć sobie, kim naprawdę jest i zacząć wojnę z samym sobą.
 Nim się obejrzał, parkowali już przed dużym, wysokim budynkiem, z mnóstwem samochodów na parkingu i całą masą osób przemieszczających się we wszystkich kierunkach. Kilka z nich miało na sobie białe szaty, których nie spotkał wcześniej na ulicy.
 - Idziesz ze mną? - spytała Lana.
 - Dokąd? - zdziwił się.
 - Jesteśmy pod szpitalem. To nie zajmie dużo czasu. - Loki skinął i razem wysiedli z samochodu. Nie można było nie zauważyć, że ludzie oglądają się za nimi z ciekawością. Ona miała rozdarty rękaw kurtki, on ubrany był w strój wyciągnięty z książki o mitologii i razem kroczyli przez całkowicie współczesny plac pełen ludzi, którzy nie tolerowali niczego, co choćby odrobinę odbiegało od normy. Jeszcze kilka dni temu Lana zrobiłaby wszystko, żeby przemknąć przez ów plac niezauważoną, ale teraz, gdy przywykła już do wszystkich niezwykłości związanych z Lokim, szła uśmiechnięta, z podniesioną głową, mimo szyderczych uśmiechów i potępiających spojrzeń. Robiła dokładnie tak, jak uczył ją tata.
 Lekarz szybko ją przyjął i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie moment, w którym stanął przed Laną i dotknął jej nagiego ramienia. Nikt nie mógł przewidzieć, jak źle zareaguje na to Loki, który niespodziewanie wskoczył przed nią i z żądzą mordu w oczach spojrzał na zszokowanego lekarza.
 - Nie dotykaj jej - warknął.
 - Proszę stąd wyjść! - zażądał lekarz, co poskutkowało tym, że poczuł napełniającą go falę furii i zrobił krok w jego stronę. Gdyby Lana nie złapała go w porę za ramię, za pewne skończyłoby się to mocnym ciosem.
 - Proszę cię, wyjdź! - syknęła. 
 - Nie dotykaj jej - powtórzył.
 - To tylko lekarz, on musi mi pomóc - wyjaśniła półszeptem, starając się, by przerażony mężczyzna słyszał jak najmniej z ich rozmowy. Niełatwo byłoby mu wytłumaczyć, dlaczego Loki nie ma pojęcia o tym, jak pracują lekarze i dlaczego ich praca wymaga kontaktu fizycznego z pacjentem. - Idź - ponagliła go, a on, nie spuszczając wzroku z lekarza, wycofał się, zatrzaskując za sobą drzwi.
 - Ma pani strasznie zazdrosnego faceta - zagadnął medyk, gdy zostali już sami.
 - On nie jest moim facetem.
 - Więc może będzie pani łaskawa wyjaśnić przyjacielowi, że nie należy rzucać się na kogoś tylko dlatego, że panią dotknął. 
 - Przepraszam pana za niego. On... nie zawsze się kontroluje.
 - I preferuje bardzo niecodzienną modę. Jest pani pewna, że wszystko z nim w porządku?
 - Nie jest groźny - stwierdziła tylko, nie chcąc wejść na niebezpieczny temat. Lekarz obejrzał jej ranę i stanął przed nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
 - Jeśli nie jest groźny, to skąd ta rana na pani ramieniu?
 - Byliśmy w rezerwacie. Zboczyliśmy ze szlaku i zaatakowało nas dzikie zwierzę. Gdyby nie on, skończyłoby się to o wiele gorzej. 
 - Więc dlaczego pani przyjaciel nie ma żadnych obrażeń? - I na to pytanie Lana nie potrafiła odpowiedzieć. Zadrapania z jego twarzy po prostu błyskawicznie zniknęły.
 - Chyba nie sugeruje pan, że to on mnie pobił? - oburzyła się.
 - Pani Hayes - zaczął spokojnie - żyjemy w takich czasach, że nic mnie nie zdziwi. Co mam myśleć, kiedy przychodzi do mnie pani z agresywnym dziwolągiem, który rzekomo uratował panią przed dzikim zwierzęciem? Sama pani słyszy, jak absurdalnie to brzmi. Moim zdaniem powinna się pani zgłosić na policję.
 - Nie ma pan prawa sugerować mi takich rzeczy! Proszę powiedzieć mi, co z moją ręką, nie mam całego dnia.
 - Miała pani sporo szczęścia, rana nie uszkodziła nerwu ani kości. Szwy nie będą koniecznie, ale proszę uważać na tę rękę.
 - Dziękuję, doktorze. - Ubrała się szybko i od razu ruszyła do drzwi. Nim jednak nacisnęła klamkę usłyszała coś, co omal nie wyprowadziło jej z równowagi. - Gdyby jeszcze raz zaatakowała panią dzika bestia, proszę o tym komuś powiedzieć. - Lana od razu spojrzała na niego ze złością. Dobrze wiedziała, kim była według niego "dzika bestia".

2 komentarze:

  1. Łuu ;3 w Twoim blogo bardzo podoba mi się to , że pokazujesz , że nawet bogowie mają te "swoje słabości" :3

    OdpowiedzUsuń